piątek, 1 lipca 2016

Ostatni

Wiem, że mój zapał i czas zniknął już na początku roku szkolnego ale wypadałoby napisać ostatni wpis, prawda?
Szczerze mówiąc to nawet nie wiem o czym pisać, siedzę sobie przy stole, w moim domu w Polsce (w sumie to jedynym moim domu) i mam pustkę w głowie. Wakacje niby zaczęłam już 2 czerwca a tak naprawde to czasu mam mniej niż w czasie roku szkolnego. W końcu coś robie, miałam wakacje w rok szkolny to teraz wysilać się muszę w wakacje. Miłe życie.
W każdym razie, dobrze mi z tym, że w KOŃCU coś robie. Gdybym się tym też w dodatku nie stresowała to mogłabym powiedzieć, że mój niecały tydzień w Polce był idealny. Ogarniam sobie życie akademickie na następny rok (bardzo intensywnie), spotykam się z rodziną i (trochę mniej) ze znajomymi, jem tak jak zanim wyjechałam do stanów i głaszczę kota (tak tak, tam miałam niby 3 koty ale mój ma fajniejsze futerko). Idealnie.

Teraz powinnam napisać jakiś paragraf o tym jak polecam wymianę. Którą polecam, bo moja była bardzo udana dzięki znajomym (których pewnie będę miała na całe życie). Ale nie polecam CCI ani troche. Nie będę się tutaj rozpisywać czemu ale jeśli ktoś się nad tym zastanawia na poważnie to zapraszam na maila albo instagrama to wtedy mogę uzasadnić moje zdanie xdd

W każdym razie planuję zacząć pisać bloga po angielsku, już nie wymiana ale taki lifestyle czy coś. Ale to jak ogarne sobie najpierw życie :D wtedy zapraszam serdecznie!

środa, 20 kwietnia 2016

Zniknęłam?

Dzień trzeci, ja siedzę w łóżku z laptopem i kicham i oglądam "Dexter" i myślę o przyszłości i dzwonie do rodziców. Powiedziałabym że pobijam jakiś osobisty rekord bo nie pamiętam kiedy ostatnio 3 dni pod rząd odpaliłam laptopa- kiedyś potrzebny do życia a teraz siedzi w kącie do czasu kiedy muszę zrobić notatki na psychologie-tak się właśnie dzieje kiedy szkoła jest zamknięta bo wody na ulicach jest po kolana i dalej pada (no dobra, kropi) 
Tak więc gdzieś pomiędzy rozmową z rodzicami, ogarnianiem przyszłości, połykaniem kolejnych tabletek i binge watching Dexter (cały sezon w dwa dni, brawa dla mnie) pomyślałam, że tu coś napisze. Nigdy dobra z blogami nie byłam, bardziej podoba mi się koncepcja ich prowadzenia niż ich prowadzenie. Gdzieś w listopadzie pozbyłam się fejsa, i za nim nie tęsknie. Z bloga zniknęłam. Moje 'my story' na snapie jest marne a na instagranie dodaje zdjęcie raz na 2 miesiące. Tak oto ja dokumentuje moją wymianę. 
Ale nie to się liczy najbardziej, nie liczą się zdjęcia, filmiki, wpisy na blogu, pamiątki (nienawidzę pamiątek). Liczą się wspomnienia, bo tylko one zostaną na zawsze. Teraz widzę wiele rzeczy których wcześniej nie dostrzegałam. Widzę co jest ważne w życiu- rodzina czy przyjaciele którzy mimo utrudnionego kontaktu dalej się starają. Poznałam też ludzi którym mogę ufać, którzy we mnie wierzą i wspierają mnie od kiedy mnie tylko poznali. Poznałam też siebie, i niezależnie od tego ile ludzi będzie mnie osądzać, albo mówić, że się zmieniłam z pogardą w głosie, teraz jestem sobą. Ustanowiłam system wartości, dowiedziałam się czego chce od życia, moja osobowość stała się silniejsza a język trochę bardziej 'crass', ubieram się też inaczej (alergic to color), no i gdzieś po drodze przestałam się martwić tym co ludzie myślą i mówią- ludzie zawsze będą plotkować i to czyni życie troszkę ciekawszym więc nie osądzajmy ich (apropo plotek- ja podobno nie wracam do polski hehe, nie wiem skąd to się wzięło).
Ale fakt faktem- wymiana się kończy. Nie, nie liczę dni. Ktoś mi gdzieś kiedyś powiedział że zostało mi około 6 tygodni w szkole i w Cypress (potem tylko trip do Cali). Trochę mało żeby zrzucić te wszystkie kilogramy których mi przybyło (tak, amerykańskie jedzenie to tragedia, przytyłam jedząc sałatki w każdej restauracji do której się udałam). Ale co potem? Co będzie kiedy wrócę? a no tak, trzeba zrobić prawo jazdy, jechać do wawy zdać GED i spróbować spełnić swoje marzenia- znowu. Potem fajnie by było żeby wszystko poszło po mojej myśli, a za kilka lat lecieć na wymianę do Australii... tsa, jeśli ja coś sobie wymyśle to nie może być to takie banalne jak "chce być lekarzem/prawnikiem/miećwłasnąrestauracje". (od razu się tłumacze, że nie mam nic do ludzi którzy chcą być lekarzami/prawnikami (shoutout dla mojej genialnej siostry) albo czyimiś aspiracjami na własną restauracje- całkiem fajna sprawa, dużo hajsu można zgarnąć jeśli się uda a jak nie to można zadzwonić po kuchenne rewolucje i wylądować w tvn). Ja chyba po prostu czasem za bardzo kombinuje, ale trochę mi się to podoba więc jeszcze nie porzucę mojej wyimaginowanej kawalerki w warszawie, studiach i pracy w top shopie. No i Australii (albo Kanady).
Ale póki co, wykorzystam jeszcze ten czas który mi tu został, pocieszę się faktem że jestem tu tą inną, ciekawą osobą (a nie basic white bitch) i moją wspaniałą ekipą znajomych (ziomków- nie można zapomnieć o fakcie, że mam tylko jedną koleżankę- nie dogaduję się tu za bardzo z dziewczynami). I postaram się nie myśleć o tym jak bardzo tęsknie za rodzicami (trochę jak dziecko na obozie) i siostrą. Ale będę też czekać z niecierpliwością, żeby ich w końcu zobaczyć w czerwcu (tak, właśnie sobie zaprzeczyłam).
A każdemu kto zastanawia się czy jechać na wymianę- TAK JEDŹ.

ps. pomimo, że mnie nie ma za bardzo na blogu- feel free żeby pisać na snapie albo na maila, ja naprawdę chętnie odpowiadam na pytania indywidualnych osób ;)



Polish. (tak, tak na mnie mówią)


sobota, 26 grudnia 2015

Let's the moment last forever

Ostatnio byłam tu pod koniec października. Szmat czasu. Nigdzie mnie nie ma, instagram jak zawsze w zimie jest martwy, 'my story' na snapie nie zawsze jest zadowalające, na blogu nie pisze a fejsa usunęłam dwa miesiące temu. Ale żyje. I uwaga, mam się lepiej niż kiedykolwiek.
Przychodzi taki piękny moment kiedy wszystko jest takie jak powinno być. Jestem we właściwym czasie, we właściwym miejscu z właściwymi ludźmi. Żyje. Nie siedzę całymi dniami na fb pisząc ze znajomymi z Polski. Zobaczyłam na kogo z nich mogę liczyć. Odcięłam się od negatywnych ludzi. Znalazłam wspaniałych przyjaciół z którymi spędzam całe dnie. Jestem szczęśliwa. A chyba to się liczy najbardziej prawda?
I chyba przez fakt, że zbliża się nowy rok, więc patrzy się wtedy krytycznie na ten co przeminął, uświadamiam sobie, że wyjazd na wymianę to jedna z najlepszych decyzji jakie w życiu podjęłam.

A teraz zasypie was zdjęciami bo tak mi się podoba

 pogoda w grudniu <3
 oto co mi mikołaj podarował
 w życiu nie widziałam brzydszej piżamy
 Christmas morning
 Trev <3

 tak to ja i moma hmama
 W halloween czekając na pizze
a to ja w halloween

piątek, 30 października 2015

No time :(

Tak, właśnie zamierzam użyć wymówkę, którą rok temu uważałam za totalną bzdurę. Dopiero teraz rozumiem jak wszyscy pisali, że nie maja czasu.
No wiec właśnie tak.... nie mam czasu. Otwieram laptopa raz na 3 tygodnie jak muszę zrobić zadanie domowe, nie czytam blogów innych wymieńców bo nie ma kiedy i jedyne co robię w wolnym czasie (czyt. na nudnej lekcji) to wchodzenie na snapa albo instagrama (polecam mnie tam śledzić, będziecie wiedzieć, że przynajmniej żyje).
Nie mam czasu poskładać jakiś sensownych przemyśleń żeby sklecić fajnego posta. Ale obiecuje że wrzucę tu coś mądrego z okazji 3 miesięcy w USA. Postaram się wynagrodzić jakoś moją nieobecność.
PS. tak, byłam w Disney Wordzie i nawet nie zrobiłam posta na ten temat, w każdym razie, fajnie było, ale 7 dni to za dużo
PS2. tak ominęłam z tego powodu homecoming i było mi ciut przykro
PS3. no w każdym razie sezon tenisowy się skończył więc już nie zostaje na treningu po szkole więc może będę tu więcej ;)

 zaczęłam nosić czapki ^^
tak tak, miało być "the bae" ale nie umiem pisać na snapie.
ale ten słodziak (w sumei to jest ona) nie spuszcza mnie z 
oka od tygdnia ^^


See yall!
Ag.

sobota, 26 września 2015

What's up? #1

Co u mnie? Dużo się dzieje a ja mało pisze, właściwie to teraz dopiero rozumiem dlaczego każdy wymieniec (posiadający bloga) ciągle tłumaczy się brakiem czasu. To nie wymówka tylko czysta prawda ;p Na komputerze jestem może raz na tydzień, wszytskie media sołecznościowe musze ogarniać przez moje dwa telefony (Verizon nie działa na telefonach nie z verizona), amerykański który noszę ze sobą do szkoły i polski który lezy w domu i czeka na mnie aż wróce.
No więc postanowiłam na szybko wrzucić jakiś update ze zdjęciami ze snapa (bo innych nie mam)

 Skradziony telefon??
 w niedziele byłam się przechadzać po autlecie

 tyle stopni było w nocy ;p
 a tyle stopni było wczoraj w dzień
znaleźliśmy kota przed domem, a potem jego właścicieli ;p

niedziela, 13 września 2015

Game day + snapchat

Piątek- game day. Jak wygląda? Jak w filmie ;p

Zacznijmy od tego, że przed lekcjami był pep rally, nasze tancerki i cheerleaderki oraz szkolna orkiestra i 'wildcats' budzili we wszystkich ducha szkoły tańcząc, skacząc i grając na stołówce, potem przemaszerowali przez korytarz, otaczając wszystkich graczy footballu, do skrzydła atletycznego ;D 
I wyobraźcie sobie połowę szkoły, ubraną w szkolne kolory (czerwony-złoty, czy to nie najlepsze szkolne kolory na świecie?!)

Iiiii ciasteczka. Kilka słów wyjaśnienia bo niektórzy amerykanie nawet nie wiedzieli, że coś takiego się dzieje.
Moja pierwsza lekcja jest w pomieszczeniu do tańczenia (obviously), kiedy weszłam do 'klasy' na stole (który stoi po boku) była masa pudełek/słoików/opakowań ozdobionych w kolorach szkoły, a w środku były... chocolate chip cookies! (po co komu tyle ciasteczek?!)
Trenerka odesłała nas na drugi koniec mówiąc, że za chwile zrobi się tłok... tak też było jak cała drużyna footballowa wparowała w poszukiwaniu swoich ciasteczek ;p
Słowo wyjaśnienia: Cheearlederki i tancerki są podzielone na grupy (2-3 osobowe), każda grupa jest przydzielona jednemu sportowcowi i one właśnie pieką ciasteczka żeby dać im w dzień meczy. Im więcej ciastek zjedzą tym lepiej im pójdzie. Ja ummmm. W każdym razie ciasteczka były dobre (siedzenie na matematyce dla debili jest opłacalne, jest szansa bycia w klasie z jakimś niezbyt mądrym footballowcem, który w dzień meczu rozdaje ciastka bo ma ich za dużo).
W każdym razie o 19:00 zaczynał się mecz, trzeba było być niby godzinę wcześniej ale... ale wcześniej nie miałam podwózki więc byliśmy tam o 18:40.
Umówiłam się żeby spotkać się na miejscu z Bea z Brazylii i jej host bratem, a po drodze zgarnęliśmy Konrada z Polski. Dobrze jest mieć jeżdżących znajomych (teraz rozumiem czemu moja siostra zawsze dzwoniła po znajomych zamiast iść na autobus).

Mecz... był dokładnie taki jak sobie wyobrażałam. Nie znałam reguł i głównie patrzyłam na cheerleaderki i na występ naszych tancerek w przerwie w połowie meczu (występowała też szkolna orkiestra, no i był też występ drugiej szkoły). Musze przyznać, że są genialne... nic dziwnego skoro tańczą w szkole w czasie lekcji, po szkole na zajęciach pozalekcyjnych i wieczorem w studiach tanecznych... (?!)
Po meczu ludzie normalnie jadą coś zjeść ale Bea z jej hbratem (i jego znajomymi) jechała do domu więc po prostu odwieźliśmy Konrada i poprosiłam żeby mnie podrzucić do miejsca gdzie była Cyn i jej przyjaciółka, zjadłyśmy dinner i ok 12 byłyśmy w domu ;)
+kocham texas za fakt, że idąc o północy do samochodu dalej było 25 stopni <3

Wiem, muszę się poprawić w robieniu zdjęć....

wymagana szkolna koszulka, 212!
No i... snapchat!
Zostałam poproszona o podanie tu mojego snapa, nie dodaje jakoś bardzo dużo rzeczy tam ale czasem możecie podglądnąć co się u mnie dzieje.
Jeśli chcecie, żebym was zaakceptowała musicie napisać w komentarzu swoją nazwę. Chce mieć pewność, że dodaje czytelników a nie jakiś dziwnych ludzi.
Moja nazwa to:

kocota




wtorek, 8 września 2015

Story Time #1

#exchange student confessions

Pierwsza 'story time' w histori, w dodatku bardzo świeże wydarzenie, trochę w ostrzeżeniu a trochę dlatego bo uważam to całe zajście za zabawne i warto o tym wiedzieć ;D
Historia miała miejsce dzisiaj po południu na moim treningu tenisa, czyli po prostu zwykły wtorek.

W każdym razie, jak zawsze na 7 lekcji, przebrałam się w moje sportowe ubrania, złapałam rakietę, wodę, telefony, posmarowałam ramiona filtrem i podreptałam na korty z innymi dziewczynami z drużyny. Zostaliśmy podzieleni na pary i robiliśmy ćwiczenia na odbijanie z powietrza (nie będę umieszczać terminologi, ważne jest tylko to powietrze i fakt, że jestem niska, mam 160 cm). Jak odbijałam sobie przy siatce to nie było problemu bo mało co musiałam się ruszać, ale zmieniliśmy miejsca tak, że wylądowałam z tyłu a koledzy z naprzeciwka podawali wysokie i dalekie piłki. Tak więc do każdej z nich musiałam dobiec i podskoczyć.
Dobrze mi szło dopóki pewna randomowa piłka nie zepsuła mi pachwiny. No dobra, ja skoczyłam i jakoś źle wylądowałam, coś przeskoczyło i bolało. Grałam chwile dalej licząc, że przestanie ale nie przestało, więc poszłam do coach S i ona wysłała mnie do Trainer's (sportowego medycznego u nas w szkole). Mój kumpel z pary został wysłany, żeby mnie eskortować, więc zaprowadził mnie tam i zostawił.
Pogadałam z medykiem/sportowcem/coachem, porolowałam się trochę na takiej piance do rolowania (btw bardzo dziwnie to wyglądało), przeszło, wróciłam grać.
Zaczęłam grać, dwie piłki dalej znowu zaczęło boleć, poszłam znowu do Trainers, musiałam tym razem dość długo czekać bo akurat skończyła się lekcja i masa footballowców bandażowała sobie biedne rączki i kolanka. Przyszła moja kolej, dali mi worek lodu, przyłożyłam do bolącego miejsca (znowu dziwnie to musiało wyglądać) i siedziałam tak przez 20 min, cała skóra wokół była czerwona z zimna a na samą pachwinę to mało dało no ale bądź co bądź musiałam wrócić bo wybieraliśmy lidera drużyny ;p
Godzina 3:10, trening kończy się o 3:30 a Cyn miała odebrać mnie i Henrego (który miał w tym czasie ROTC) o 4:10. Dużo czasu do czekania, szczególnie jak nic nie można robić bo się chodzi jak kaleka (bo bądź co bądź jest się małą kaleką). Alec (który mieszka na tym samym osiedlu) zaproponował, że podrzuci mnie do domu jak mi tak wygodnie. Wygodna propozycja. Postanowiłam napisać do Cyn:
-"I have an contusion, will come home with Alec instead of waiting for ya'll"
-"what happened?"
-"just jumped and something went wrong ;/"
Pragnę zwrócić waszą uwagę na słowo CONTUSION. Według mnie, według google tłumacza i moich znajomych oznacza ono kontuzje. A ja miałam kontuzje, tylko nie wiedziałam jak wyjaśnić co się stało bo jakoś nigdy się nie uczyłam jak jest 'pachwina' po angielsku. No jak się okazało, według Amerykanów, oznacza coś innego. A to za chwile.
Po chwili (dokładnie kiedy oddawaliśmy głosy na kapitanów- dziewczynę i chłopaka) Cyn do mnie dzwoniła (nie mogłam odebrać) a potem napisała:
-"I'm on my way to get u now"
Więc podziękowałam Alec'owi za to, że zaproponował podwózkę i jak tylko oddałam głos poczłapałam po torbę do szatni. Zadzwonił Henry "hi, are u ok? mom said that you've cut yourself or something". tak tak Henry, mam się spoko, nie pocięłam się, tylko trochę dziwnie chodzę ale idę po torbę i do domu.
No więc wzięłam torbe i poszłam na parking tam gdzie mnie zawsze Cyn odbiera.
Cyn zadzwoniła "where are you?! Is somebody helping you?!" hmmm mam się spoko, czemu ma mi ktoś pomagać, ja tylko kuleje.
Wbijam do samochodu i Cyn odetchnęła z ulgą ale przy okazji nie wiedziała co się dzieje. I wtedy dowiedziałam o tym, jak słowo contusion było nietrafne. Moje pierwsze nietrafne słowo wywołało panikę. Dobra historia. W każdym razie, dla amerykanów 'contusion' znaczy tyle co: "rana, krew, szwy, ała, boli, tragedia, szpital". Cyn spanikowana przyjechała do szkoły najszybciej jak mogła, znalazła coach S. i spanikowana wypytywała się co mi się stało, czy mam się dobrze, gdzie jestem, kto ze mną jest etc. w czasie kiedy ja sobie spokojnie dreptałam po torbe.
Teraz muszę tłumaczyć wszystkim co zaszło i że nic mi nie jest ;)

Uwaga ta historia ma morał: uważajcie na słowa, bo Polska szkoła nie zawsze ma racje, wszystko zależy od regionu, ludzi, tradycji. No i nigdy nie używajcie słowo 'contusion', tak na wszelki wypadek ;)

A teraz mówię dobranoc, idę się pouczyć na kartkówkę z hiszpańskiego i spać.

PS. dalej mnie to boli, dalej dziwnie chodzę i rozciąganie się przez ok 30 min nic nie dało (y)